Wszystko jest dobre poza karą, którą odbieramy już za życia.
Próżne są zatem tłumaczenia, bo Syzyf ciągle podnosi kamień nieśmiertelności,
której pragną i którą został potępiony.
Strącony jak wszyscy, którzy sprzeciwili się tyranii
i szli pod prąd.
Tak ważna była droga, gdy większość szła na skróty ku Niebu.
Tyle mogliby się nauczyć wtaczając głaz beznadziei i mądrości.
Świadomość przytłacza bowiem jak ten ciężar na plecach
i nie daje wytchnienia.
Syzyf postanowił zejść kolejny raz, ale sam nie wie czy to na pewno czysta idea.
Może tylko kolejny absurd, bo co ma robić przez wieczność?
Ile razy można się podnosić?
Mało zabrakło, a byłby Synem.
Ale ludzie nie byli jeszcze na to gotowi,
by zrozumieć
i wtrącili go do Otchłani, z góry pozbawiając sensu.
Schodzi jeszcze raz, ale nie ostatni.
Oto pierwszy człowiek.
Oto kara – droga w dół, gdzie słychać myśli.
Tamci jednak tego nie pojmą, nigdy.
Cykl się zamyka.
Syzyf u podnóża, a skała znowu jest zimna.
Tylko jedno pozostaje bez zmian.
Bogowie nadal milczą.
Pomimo wieków historii wciąz te same błedy i kleski.
I tak było, jest i będzie.