Cmentarz żydowski w Tykocinie

silva

z wielkiej obfitości traw i chwastów

nieśmiało wyłaniają się ułomki macew

porosty otuliły je czule chroniąc resztki słów choć

nikt już nie odróżni tewet od szewat ani  nisan od sivan

czas zjednał nawet lata według skróconej rachuby

przestały drażnić wieczność doraźnością

 

rozpadły się na kawałki kamienne menory

i gwiazdy Dawida nawet lwy czy jednorożce

czasami kanciasty odłamek powraca nie do

swojej macewy jakby ta cudza głośniej błagała

o ciepło piastującej pamięć dłoni

może mężczyzna młody, ale sprawiedliwy miał

więcej zasług niż niewiasta szanowana i zacna

 

kamyki wygładzone przez nurt tak nieliczne

jak ci którym dane było przeżyć

 

jaszczurki mają się jeszcze gdzie wygrzewać

odtwarzają z pietyzmem wybrane z hebrajskich liter

chociaż prawie nikt już ich nie czyta

a ważki o witrażowych skrzydłach przysiadają

by przesiewać  światło na to co pozostało

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Dobry 5 głosów
silva
silva
Wiersz · 10 września 2017
anonim