Kolejność rzeczy powinna być zachowana, tak jak porządek tego realnego świata.
Kolejna historia, która mnie mocno trzyma. Nie wiem czy ją stworzyłam, czy raczej przez nią przeszłam.
Wyszłam za róg pewnej bramy i nie wróciłam.
Wydawało się, że biegnę za tobą. Za nikim tak nie płakałam jak za tobą w dzień kiedy odeszłam z przystanku. Ludzie tacy jak my są bardzo naiwni i myślą, że coś jeszcze uratują w swoim zyciu.
Przychodzisz co noc i siadasz obok mnie. Głaszczesz po twarzy, mówiąc: Nie martw się. Jutro tu wrócę. Kładziesz swoje dłonie na moich. Wdychamy mocno powietrze, a potem znikasz.
Na co dzień jestem wierząca. Na noc twoja. Jestem szwaczką, która przeszywa guziki z dnia na dzień. Kiedy wracam z pracy nikt na mnie nie czeka, oprócz męża i psa.
Jest wieczór a ja właśnie czekam na ciebie. Męża nie ma, bo on jest na dzień, jak każde dobre małżeństwo.
Myślałam, że nigdy nie zbłądzę. Wierzyłam w cuda nieznaczone żadną rysą. Przestałam i odeszłam w zapomnienie. Nie znaczę już żadnego śladu. Nie, nie mam depresji, ale uznaję tylko moją słabość. Nie czuję już żadnej empatii ze strony losu. Nieznanego człowieka mogłabym przegrać w ruletkę.
Tkwiłam w próżni zawieszenia stanu, takiego na co dzień, którego nie da się opisać słowami. Stałam i czekałam, aż przyjdzie wiatr. Nic nie przychodziło. Listonosz dawno przestał pukać. Czekałam na nasz idealny świat, bo zbudowany z naszych marzeń. Nic się nie wydarzyło, poza snem. Powinnam odejść wiele lat temu. Próbowałam kilka razy, ale nadal jestem. Ty jesteś.
-
Zostań dziś dłużej niż zazwyczaj.
-
Zostanę.
Spotkałam wczoraj Igę:
-
Masz urojenia.
-
On naprawdę....Nie wierzysz mi? Wiedziałam.
-
A twój mąż? Kochasz go w ogóle?
-
Mój mąż? A tak....Spotkaliśmy się parę razy dzisiaj. Nie kochaliśmy się już tak dawno.... - patrzyłam gdzieś w dal. Zrobiło mi się przykro. Zrozumiałam, że to co robię, to pośrednia zdrada. Ale czy w ogóle zdradę można rozgraniczać na pośrednią i bezpośrednią? Czy zdrada sama w sobie nie jest już dokonana? Powinna być osądzona w swojej istocie zdradziectwa.
-
Wybacz, ale muszę już iść. - Powiedziałam krótko. Nie mogłam dłużej gapić się na nią i odpowiadać na jej krępujące pytania.
-
Jak chcesz, ale pamiętaj, zastanów się nad tym co ci powiedziałam. Zadzwoń, albo lepiej ja zadzwonię. Ty możesz zapomnieć, albo nie chcieć.... - Żaden człowiek w pobliżu nie był tak skupiony na mnie jak ona w tej chwili.
-
Ok, ok. Zdzwonimy się. Dziękuję za kawę. Mnie nie stać już na takie gesty... pa – pocałowałam ją na pożegnanie. Westchnęła. Była sobą.
Zakłamany i prowincjonalny ćpun. Taki był mój mąż. Nie, nie ćpał z mojej winy. Byłam jak narkotyk – tak zawsze mówił. To ona go zniszczyła – tak mówili niektórzy.
Skoro jest z kamienia, sucha i twarda, to jest niczym innym jak niezgłebioną istotą. Jeśli krucha lub lekka, to przejrzysta i łatwa do odgadnięcia. Prawda.
Zaczęłąm biec. Nie chciałam patrzeć. Musiałam być jak najszybciej w domu. Nie było nikogo – był w pracy. Pobiegłam do szuflady. Wzięłam albumy z naszymi zdjęciami. Niewiele myśląc, chwyciłam za zapalniczkę. Zaczęłam palić. Jeden po drugim. Było ich dziesięć. Dziesięć sztuk ciebie. Kiedy byłam przy kolejnym, nagle zajął się dywan. Nie wiedziałam co robić. Spanikowałam. Ocknęłam się na dworze. Stałam na ulicy, wpatrzona w budynek, który płonie. To było moje mieszkanie. Naokoło mnie stali ludzie, syreny i wozy strażackie. Mój mąż wrócił z pracy.
-
Co się tu dzieje?
-
Podpaliłam nas. - Miałam oczy wlepione w płomienie.
-
Jak to? Co ty wygadujesz? Wyjaśnij.- Wreszcie odwróciłam twarz w jego stronę.
-
Musiałam spalić kilka rzeczy, aż nagle przez przypadek zajął się dywan. Później coraz więcej i więcej. Uciekłam, bałam się. Nie wiedziałam co robić.
-
Nie próbowałaś ratować? Cholera....
-
Spanikowałam. Nie wiń mnie. Musiałam spalić, musiałam. To wina Igi.
-
A co ona ma z tym wspólnego?
-
Powiedziała mi parę rzeczy.
-
Aha, ale na pewno nie to, że masz podpalić mieszkanie.
-
Nie. Ja też tego nie chciałam. Tak wyszło. Przepraszam.
-
Dobra. Ważne, że tobie się nic nie stało. - Spojrzał na Prohibicję, która stała obo mnie. Wierny pies był tak samo zmieszany jak reszta mieszkalnego świata.
-
Dzień dobry. Czy to Państwa mieszkanie? - Zapytał strażak.
-
Tak. - Odpowiedział mąż. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać.
-
Na szczęście udało nam się wiele uratować. Macie dobrych sąsiadów.
-
Dziękujemy, bardzo dziękujemy. - znów odezwał się mąż.
Pewnego dnia był Chrystus. Bywał trzeźwy, w przeciwieństwie do mnie. Ja płonęłam, jak mogłam najmocniej. Nie widziałam szklanej powłoki, która już weszła pomiędzy nami. Nic nie mogło ulec przemianie, a zniszczeniu jedynie zachowana młodość. Botoks. Byłam tam i zrobiłam jeszcze jeden. Byle tylko zachować na chwilę te parę sekund. Walczyliśmy kiedyś o te chwile wspólnie. Byłam brzemienna w słowa. Dotykałam twojej skóry, żeby zaraz się poparzyć. Wszystko jest autodestrukcją, kiedy wzrastasz w swoim przekonaniu. Byłam pewna, że go widziałam każdego wieczoru, tak namacalnie. Nie odwzajemniał uśmiechów. Był zawsze poważny, ale wiedziałam, że mogę na nim polegać. Najbardziej jednak pragnęłam spokoju. Byłam zdenerwowana pożarem duszy i ciała. Musieliśmy zamieszkać w jakimś mieszkaniu obok i nauczyć się żyć razem. Mąż wziął urlop. Chciałam go uprzedzić i znienawidzić, ale nie umiałam.
Siedzieliśmy rano przy kawie.
-
Musimy porozmawiać. Od dłuższego czasu to małżeństwo nie istnieje, poza papierem. Zdajemy sobie obydwoje sprawę z tego co nas dzieli. - Zaczął mąż. Milczałam wpatrzona w okno. - Chcę ROZWODU. - Ja, on i rozwód. Nagle się obudziłam, jak wyjęta z letargu.
-
Masz rację, skończmy tę farsę.
-
Nie mogę patrzeć na ciebie tak, jak dawniej. Wiesz, że twój romans na zawsze przekreślił nasze małżeństwo. Zresztą, od dawna jesteś jakaś nieobecna. Ja poznałem kogoś. - Dotarło do mnie, że nie uratujemy tego.
-
Dobrze, będzie tak jak tego chcesz.
Zamieszkaliśmy osobno. Ja ze swoim psem i marzeniami.
Nie wiem po co wychodziłam za niego. Teraz się nad tym nie zastanawiałam. Byłam zależna od wspomnień. Wiedziałam, że nie mogę spotkać się z tobą. Zostałam ze szklanką w dłoni i w pustym mieszkaniu. Nagle postanowiłam wstać. Wsiadłam w tramwaj, który jechał gdzieś daleko. Jechał w przeciwnym kierunku, od położenia twojego domu. Byłam jasna jak słońce i pewna jak ziemia, że wyjdę za ciebie.
Są podróże bliskie i bardzo mądre. Ta była niemądra, bo do wnętrza marzeń. Jechałam kolorowym tramwajem w studnię swojej wyobraźni. Byłam tam z tobą. Nagle odezwała się jakaś kobieta:
-
Przepraszam, wysiada pani?
-
Nie, nie, ja dalej... - popatrzyła na mnie i wysiadła. Ta jedna granica, która nie pozwalała mi odejść, nagle wypełniła moje oczy. Musiałam wysiąść. Czułam, że tramwaj jedzie donikąd, tam gdzie już nic nie pozostaje. Wysiadłam na kolejnym przystanku. Tory i ja. Jakoś dziwnie nastrojowo. Powstrzymałam się. Postanowiłam, że pójdę dalej. Poszłam do parku, żeby ukraść gołębiom trochę chleba.
Obudziła mnie dziś twoja zapijaczona gęba. Niezwłocznie udam się w kierunku wyjścia. Żeby nie było za późno, żeby nie było za późno. Myślą uwodzę siebie. Ciebie mam tylko na pograniczu jawy i snu. Mam to zdjęcie, które mi kiedys dałeś. Pamiętasz? Mówisz, że tak, a ja ci wierzę. Mój mąż natomiast jak zwierzę się zachowywał, nic innego. Nic więcej. Sama pustka w oczach i parę głębszych oddechów. Oddalił ręce i dopił piwo. Wszystko wróciło do normy. Kiedy tak siedział nic do niego nie docierało. Byłam zimna jak stal. Na powierzchni, dla niego. W środku tylko dla ciebie. Pamiętam te parę nocy. Nie, nie chciałam, żeby cofał swoich dłoni. Musiałam jednak się obudzić.
W niedalekiej przyszłości zamierzałam rozstać się ze snobizmem, który zbyt często pojawiał się w mojej głowie. Nie odegrałam już żadnej sztuki, a byłam na przegranej pozycji. Męskość to takie stworzenie, które niebywale wyzwala w nas kobiece instynkty, będące równoznaczne z nagością. Tę właśnie męskość można przypisać do jednego synonimu. To jednak pozostaje w ukryciu, spowodowane wszechogólną moralnością. Nie nazwałam tego inaczej, bo nikt nie pozwolił mi na to. Byłam pytana i nie pytana wielokrotnie, a jednak milczałam. Byłam i jestem nagością. Do krwi i kości pozostaną już tylko sekundy, które ja ustanowię. Nikt więcej. Wreszcie sama, na swoim wybrzeżu. Skrupulatnie i bezpretensjonalnie podejdę do ciebie. Pogardzę i pójdę. Tak jak ty mną wtedy w zielonym autobusie. Bez nadziei i bez skrupułów wysiadłeś na przystanku. Zostałam z torbą, bez dziecka. Ludzie patrzyli. Nie płakałam. Wróciłam po ciebie, ale ciebie już nie było. Została czerwona umazana ściana.
Byłam w Świnoujściu i zobaczyłam góry. Przemknęłam pod Giewontem, żeby oszukać morze. Nie szybko przecież dostarczysz mi wrażeń. Krótko to trwało, więc wróciłam do mojego męża. Napawał się moją porażką, a teraz on sam ma kochankę. Wiedziałam. Nie zgadłam twojego imienia, bo nie jestem Alfą i Omegą. Nie, nie lubisz jak się tak do ciebie mówi. Ja wiem, rozumiem i kiedy tylko zechcesz przestanę. Na rozkaz. Pamiętasz? Byłam kiedyś taka chłonna wrażeń. Uleciało, wypłowiało i wygasło. Teraz nie ma nic, a ty zabrzmiałeś znów ujemnie.
Nie zostałam bankierem po to, żeby kraść ludzkie dusze. Pozostałam nim po to, żeby ukraść co swoje i zbiec z miejsca wypadku. To co pozostało mi w szufladzie to parę drewnianych kamieni. Musiałam opuścić to biurko i zmienić pracę, której nie znosiłam od kilku lat. Byłam dzisiaj na piętrze tego wielkiego budynku. Rozmowa, całkiem sucha, ale przyjemna. Przyjęli mnie. Przyjemne biurko przy oknie i kawa co rano. Staram się zapominać o tobie. Z każdym dniem staram się coraz mocniej. O mężu dawno zapomniałam, bo nie było co wspominać. Pozostał z tą, co ma kasztanowe włosy. Byłam i pytałam prawników, aż w końcu dostałam papierek. Unieważniony mąż, człowiek, nikt więcej. Nie wiem, po co za niego wychodziłam. Chyba zrobiliśmy to z rozsądku i życzliwości. Parę lat koleżeństwa – było miło. Po ślubie czar prysł. Już nie było kogo oszukiwać. Musieliśmy przetrwać każdy dzień. Dwa lata, tyle nam się udało. Zdradziłam go pewnej nocy, których było kilka. Takie moje marzenie, które rozpłynęło się jak bajka - już za mdła. Rozszyfrowałam go i postanowiłam urwać tę znajomość. On jednak był sprytniejszy. Samiec narodów, który zawsze musi zwyciężyć. Byłam o krok od skoku, kiedy on zniknął. Wycofałam się. Czy żałowałam kiedy później mnie przepraszał? Nigdy. Żadnych telefonów, listów, tylko ten jeden sms z napisem : Przepraszam, M. Uciekłeś mi, ale nie zemszczę się. Ukradnę parę dolarów ze schowka męża i wyjadę z kraju. Taki miałam plan, ale jednak zrezygnowałam. Pomyślałam, że jest zbyt tchórzowski.
Chcę zostawić po sobie jakiś ślad. Założyć coś co było moje, a teraz jest twoje. Myślę, że może mi się udać. Teraz już nic mnie nie zatrzyma. Zapaliłam. Znów palę. Byłam blisko, ale nie wytrzymałam. To moja jedyna słabość. Coś muszę sobie pozostawić. Byłam poza oknem i w oknie siedziałam. Godzinami wpatrywałam się na tę ulicę. Szef mnie pogania. Za mało pracy i za mało wykonanych telefonów.
Rywalizacja to dobra metoda na rozpracowanie człowieka. Gdybym była mistrzem, wiedziałabym o mężczyznach wszystko. Wychodzą na pole walki co rano, by stać się czymś, co daje nam poczucie bezpieczeństwa. Rywalizacja wpisana w geny pozwala na przetrwanie. Nie chcą ułożyć pasjansa z kart, a zamiast tego wolą ring, na którym rozlewa się czyjaś krew. Na przykład mój szef. Kiedy on wchodzi do biura wszystkie milkną, a męscy pracownicy wpatrują się z zazdrością. On nie musi zazdrościć, ale leży i płacze, że jest sam. Dorosłość kłóci się z brakiem poczucia braterstwa. Rywalizacja sięga zenitu kiedy chodzi o kobietę.
Myślałam kiedyś o ludzkim zachodzie słońca. Kiedy go sobie wyobraziłam, to miał kolor skóry, który się zmieniał wraz z porą dnia.
Przestałam myśleć. Nagle coś zauważyłam. Na ulicy był dzisiaj tłum ludzi z okazji jakiegoś kolorowego festynu. Mnóstwo kolorów i ludzi. Deszcz nie padał od dłuższego czasu. Było bardzo sucho, a ziemia chciała pić. Mnie też się chciało pić. Obok stała szklanka, więc sobie nalałam. Jeden chwyt i żargon. Ten rytuał był piękny. Prowadził do śmierci, ale i tak go kochałam. Wyszłam na ulicę w pokazie fajerwerków. Byłam wyklęta, ale znów powstaję i idę Nie zamierzam iść za nami. Wszystko jest ulotne, bo to tylko chwila. To co trwałe pozostało. Ujęłam siebie za rękę. Nie odkryłam żadnego Everestu. To po prostu musiało się skończyć. Jak zawsze się kończy, po napisach. Tylko my się łudzimy, że to trwa. Zamknęłam drzwi na klucz, żebyś już nie wchodził, tak jak to zawsze robiłeś. Nie jesteś mi już potrzebny.