DRUGI DZIEŃ ŚWIĄT #opowiadanie

Tadeusz Kometa

Siadam.  W domu swoim w końcu. To znaczy, nie w swoim, a wynajmowanym. Mieszkaniu nie domu. Pokoju nie mieszkaniu.

Ale pokoje mamy trzy. A lokatorów jedynie dwóch, zatem znać pewne znamiona bogatości. Nie jest to typowa studencka melina. Bo Pablo nie studiuje. Ja w sumie też już nie. Czyli dwóch dorosłych typów wynajmuje dwa pokoje, w trzypokojowym mieszkaniu. Trzeci pokój jest zamknięty i należy do Szmuela, który powtarza, że urządzi tam swoja „ruchalnię”, ale póki co jedynie wstawił tam karton z książkami.

Święta dogorywają, jak dobrze. Po Bożym Narodzeniu zostały mi dwie nudne książki, stówa w portfelu, trochę pieczonej kaczki i kawał makowca. Jestem już sam, w końcu. Postanawiam przestać pić. Na kilka dni. I przestać palić. Od jutra. Więcej pisać. Od teraz.

Siadam. Otwieram pokrywę laptopa, chcę pisać. Nie wiem jeszcze o czym.
Dzwoni telefon:
– Siema, co robisz wariacie? – odzywa się Szmuel.
– Właśnie wróciłem od rodziny. Piszę.
– Dawaj, napij się z nami!
– Masz towarzystwo?
– Tak, ale nie tak liczne, jak możesz słyszeć w tle. Moje towarzystwo aktualnie milczy.
– No nie wiem, chciałem popisać.
– To jutro popiszesz, nie daj się prosić.
– Dobra, wpadajcie.

Wstaję. Trzeba tu posprzątać. Sprzątam, wstawiam pranie, układam równo prześcieradło, porządkuję biurko, rozpakowuję plecak, który leży w kącie odkąd wróciłem znad morza. Pokój wygląda przyzwoicie. Teraz ja. Zakładam bluzę PROSTO. Albo nie, czarny longsleeve. Tak lepiej. Lekkie perfumy. Jest dobrze. Siadam. Chcę popisać. Pukanie do okna tarasowego. Otwieram.
– Siema.
– Elo mordo.
– Poznajcie się, to jest Marianna, Marianno, to jest Tadeusz.
Poznajemy się. Marianna ma wysokie buty, za kolana, ciemne rajstopy, czarny płaszcz odsłaniający uda, burzę ciemnych włosów i ładny uśmiech. Jest naprawdę ładna, za co w duchu chwalę Szmuela.
– Przynieśliśmy ci piwko.
Mają całe ręce piwek. 9 butelek. To mi się podoba. Bo jak już pić to porządnie, a nie z jakimś niedosytem, połowicznie. Po co budzić demona, skoro potem tak trudno go uśpić.
Siadamy przy biurku. Ja znów narzekam, że tak mało tu miejsca i, że nie ma gdzie siedzieć, i powinienem tu wstawić jakąś kanapę, albo fotel, na co Szmuel odpowiada, że zawsze tak mówię, i to jest prawda.

Kolejnego dnia znajduję w bramie nieodległej kamienicy, kilkadziesiąt czerwonych skrzynek po butelkach coca coli. Zabieram cztery – to będą moje przyszłe taborety. Niosę je pewnie przez praskie ulice. W końcu wstawiam na taras i śmiejąc się zasiadam na fotelu, odpalając papierosa i podziwiając zdobyte okazy. Zastanawiam się jak przymocować do nich sklejkę, i czy sklejkę w ogóle. Tak, należy na czterech rogach, które są wykonane z grubego, czerwonego plastiku wywiercić otwory, następnie włożyć w nie znaczniki, czyli metalowe „pineski”, przyłożyć co tego kawał sklejki. Obrysować od skrzynki pożądane wymiary, na powierzchni sklejki, wyciąć wyrzynarką (zeszlifować), w miejscu śladów po znacznikach wkręcić śruby o odpowiedniej średnicy, następnie te śruby umieścić w wywierconych uprzednio otworach w plastykowej skrzynce. Sklejka powinna być z drzewa liściastego, najlepiej buku. Przetwory drzew iglastych uwalniają po czasie drzazgi, a przecież nie chcę aby mój gość miał podarte rajstopy. Np. Marianna, która zasiada teraz na jasnym lipowym krześle, naprzeciwko mnie.

Rozmawiamy dalej, wydobywamy z siebie pokłady męskości i kobiecości. Nawet nieźle nam idzie. Marianna mówi o swoim byłym chłopaku, przewodniczącym jakiegoś studenckiego sejmiku, czy innego gówna, a ja dopowiadam:
– A to o Tobie opowiadał Szmuel.
Ona droczy się, że jak to opowiadał, i jak on tak może opowiadać o niej ludziom nieznajomym. Szmuel uzupełnia, że owszem, to ta Marianna. Ta dziewczyna co zrobiła karierę w samorządzie przez łóżko. Szmuel uwielbia prowokować, jakby to nie było jasne.
– To nie było tak. Po prostu poznałam ludzi z tego samorządu, znajomych Marka, a, że oni mnie polubili, to już przecież kwestia niezależna.
– Powodowana twym osobistym urokiem – dopowiadam.
– Właśnie.
Otwieramy kolejna piwo.
– Jak się zaczęła spotykać z Markiem to on już był tym przewodniczącym, a potem ona zajęła jego miejsce, czaisz? Ona lubi takich dominujących samców, przewodników stada. Wiesz, Tadeusz też był redaktorem, redaktorem naczelnym gazety uniwersyteckiej.
– Naprawdę? Mogę zobaczyć?
Wręczam jej gazetę. Szmuel ma rzadki dar, chwalenia mnie przed kobietami w odpowiednich momentach. Reszta moich ziomków tego nie robi, albo bez wyczucia. Np. kiedy do Maliny wpada panna mówiąca, że lubi literaturę, i, że lubi pisać, a tak w ogóle to jest aktorką, Malina mówi:
– A wiesz, Tadeusz chce iść na scenariopisartswo, na łódzką filmówkę. Ja ci to podpowiedziałem, co Tadeusz?
Zamiast powiedzieć jej, że kurwa napisałem powieść i kilkaset artykułów, to nie, on powie, że chcę iść na filmówkę. Ale to jedynie odzwierciedla jego ucieczki od rzeczywistości i potrzebę karmienia – siebie i innych odległymi marzeniami.
Szmuel natomiast ma wyczucie idealne, i potrafimy porozumiewać się samym tylko spojrzeniem, w towarzystwie innych osób. Staram się nie być dłużny, bo też kiedyś w barze na Ząbkowskiej jakimiś lekkimi szturchnięciami słów i przestrzeni pomogłem poderwać mu jedną pannę, w dodatku solenizantkę, która była tam razem z kilkunastoma znajomymi.

Zaczynamy rozmawiać o Pradze, jaki to hardkor, albo i wcale nie, że po co tu bywać, a po co nie i w ogóle jaki cudowny skansen dawnych obyczajów.
– Kiedyś np. siedząc z Maliną na Placu Hallera i popijając piwo, byliśmy świadkami jak dwie dresiary, podążały za gościem, krzycząc, przy czym jedna z nich była jego dziewczyną. W pewnym momencie gość się obrócił i tak jej wyjebał, że echo plasku odbiło się po kamienicach całego placu.
– Zareagowaliście? – pyta Marianna.
– Nie, kim jestem by wchodzić między burzliwą miłość dwojga kochanków? Takie kobiety lubią być bite.

Zapada krótkie milczenie. Prowokacja jest udana. Marianna nie oburza się, ale trochę wzrosła jej temperatura, a to dobrze. Rodzi się dyskusja o tym jakie kobiety się bije, a jakie biją. Ja na obronę przywołuję scenę ze „Ślepnąc od świateł”, kiedy bohater reaguje na podobny akt przemocy, a skrzywdzona kobieta zaczyna go atakować. Ona odpowiada, że może są takie przypadki, ale nikt nie lubi być bity. Ja na to, że kim trzeba być aby się wiązać z recydywistą, mającym dziary gita pod oczami, ona odpowiada, że to z braku innych możliwości. Szmuel moderuje dyskusje opowiadając się raz po jednej, a raz po drugiej stronie. W końcu mówię, że niektóre kobiety lubią być przecież bite w łóżku, na co Marianna z rumieńcami, że „w łóżku to co innego”.

– Idziemy po wódkę? Chodźmy po wódkę! – ona proponuje i niezwykle miło mnie tym zaskakuje.
Zatem idziemy po wódkę, między ciemnymi blokami, ja wrzucam tagi CK na murze i pod monopolowym, trochę żeby się popisać, a trochę dlatego, że lubię je wrzucać.

W monopolowym naćpana baba z wielkimi cyckami doradza nam sok porzeczkowy pod półlitra. Kiedy daję jej 52 złote i 50 groszy, ona przez dłuższą chwilę mętli banknot w dłoni, i jest taki moment, że naprawdę myślę, że da mi go z powrotem w ramach reszty, a jej też to przechodzi przez wykręconą metafedronem głowę, ale opanowuje narkotyk i wykłada 20 groszy na bilownicę marlboro.
W sklepie znów gadki o Pradze i Marianna, mówi, że stąd nie jest, ale bardzo ładnie. Nietaktycznie i nietaktownie, bo za nami dwóch gości w czarnych kurtkach.

Wychodzimy, kończę tag na ścianie, ale zamiast Czarny Kajet, piszę Czarny Alibaba, a Szmuel, krzyczy „psy”. Odwracam się i faktycznie jadą, zatem wchodzę znów do sklepu. Przejeżdżają, wychodzę, kończę taga i doganiam ich.
Puszczam grime na telefonie i z Sz. zaczynamy fristajlować przez całą drogę, a M. idzie w swych wysokich, szpilowanych butach środkiem Łochowskiej ulicy.

Dochodzimy do domu i tam Freestyle Szmule Session trwa dalej. Wychodzi nam nawet nieźle. Jej się to chyba podoba bo na końcu bije brawo i się śmieje, i mówi, że podziwia naszą kreatywność. My swoją też. Zapuszczamy na wieży polskie hity: „Byłaś serca biciem”, „Parostatkiem w wielki rejs”, „Czarny Alibaba”, „Chcę Ci powiedzieć”, „Czerwone korale” i dziesiątki jeszcze innych. Rozlewam wódkę, zaczynamy tańczyć we troje, na środku pokoju.

Wybija druga w nocy i  do mieszkania wchodzi Pablo, który wróciwszy od swej kochanki, miał ochotę popracować i pójść spać, ale ja polewam mu kielona i Pablo już tańczy z nami. Mam ochotę porwać Mariannę do tańca, więc ją porywam i zaczynamy kręcić sobą piruety, stykać biodra, piersi i włosy i śmiać się. Szmuel z Pablem jeszcze tańczą, ale po kilkunastu minutach już tylko siadają, a potem to już idą do pokoju Pabla, aż w końcu, koło 3.00 Szmuel żegna się z nami i wychodzi. Zostaję tylko ja i Marianna, tańczymy jeszcze i całujemy się. Ściszam muzykę, dalej się całujemy, ale ona stopuje moje dalsze zakusy, choć leżymy na łóżku. I wtedy ona pyta:
– Miałeś kiedyś złamane serce? – po czym zaczyna szlochać.
– Miałem, ale się zrosło. Nie płacz mała. Będą kolejni, a teraz jesteś jeszcze zbyt piękna i młoda, by swoją przyszłość na kamieniu budować. Tańczmy na ruchomych piaskach.

Przytulamy się długo, po czym rozłączamy i każde idzie spać wyzwolone. O 8.00 ona pyta, o której poszliśmy spać. Mówię, że po 4.00.
Zasypia, a o 10.00 słyszę jak wstaje, słyszę stuk obcasów. Wychodzę do przedpokoju, ale jej już nie ma. Wyszła po angielsku, co podoba mi się bardzo.

Śpię do 13.00 po czym wstaję, idę na spacer i znajduję stos porzuconych skrzynek po coca-coli. Śmieję się tego dnia bardzo głośno.

 

 

***

więcej na stronie czarnykajet.com

 

Oceń ten tekst
Tadeusz Kometa
Tadeusz Kometa
Opowiadanie · 9 lutego 2018
anonim