Zima rozpoczęła się na całego. Śnieg błyszczy w świetle ogrzewającego słońca. Natalka, Marysia i Wojtek szukają sanek.
– Mamo, nie wiemy gdzie są nasze sanki…nigdzie ich nie ma – mówi zrezygnowana Marysia. – Hm…a wszędzie szukaliście, na pewno znajdą się.
W końcu od zeszłej zimy sporo czasu upłynęło, ale…nic w przyrodzie tak sobie nie przepada – pociesza dziewczynkę mama.
Dzieci rozdzieliły się i przeszukują cały dom od dołu do góry.
Wojtek rozłożył drewnianą drabinkę i szczebel po szczeblu, znalazł się na strychu. Zaczął przewalać rzeczy które tam znajdują się.
– Łał …– powiedział sam do siebie, gdy pośród zakurzonych przedmiotów znalazł bardzo stare, drewniane narty.
Zastanawiał się skąd one tu się wzięły, przecież nie raz, nie dwa bywał na strychu, ale takiej rzeczy nie było.
– Muszę zapytać taty, pamiętam, że ostatnio coś wynosił na strych…może właśnie to te narty – pomyślał.
Dalsze przeszukiwania strychu nie przynosiły żadnych pozytywnych rezultatów. Sanki po prostu gdzieś znikły.
Marysia i Natalka żwawo buszowały po domu. Zaglądały to pod schody, do piwnicy, spiżarni, we wszystkie zakamarki, z nadzieją że je odnajdą.
Natalka ugrzęzła w garderobie. Oj, jak jej było milutko pośród przyjemnych, delikatnych futrzanych płaszczy.
Co raz wykrzykiwała: kotek, lisek, kotek …nic dziwnego, że dziewczynce futerka kojarzyły się ze zwierzątkami.
Wojtek podekscytowany ciekawym znaleziskiem na strychu z niecierpliwością czekał na tatę, który niebawem miał wrócić z pracy.
Tak upływała minuta za minutą. Sanek jak nie było, tak nie ma. Trójka rodzeństwa usiadła w w przedpokoju na kanapie, w milczeniu spoglądając na siebie.
W końcu Marysia wydobyła słowo – może sanki ktoś pożyczył zeszłego roku i jeszcze nie oddał.
– A może gdzieś zostawiliśmy, przecież ubiegłej zimy, prawie codziennie spędzaliśmy czas na świeżym powietrzu – dodał Wojtek.
Marysi ciągle wydawało się, że sanki widziała pod schodami.
Aby się upewnić poszła sprawdzić raz jeszcze.
Niestety prócz piłek do gry nożnej, basenu, śpiworów, karimat itd., niczego takiego, co by przypominało sanki nie było.
Za oknem padał śnieg, wielkie płaty podobne do lekkich piórek spadały zaścielając drogi, dachy domów, krzewy, drzewa.
Zaczęło się ściemniać.
– Już dzisiaj nie pójdziemy na podwórko – stwierdził Wojtek.
Po pierwsze większość czasu spędziliśmy na szukaniu sanek, a po drugie zapada zmierzch i będzie coraz ciemniej.
Z pracy wrócił tata. Wyglądał jak śnieżny bałwan. Padający śnieg
osiadł mu na włosach, rzęsach, płaszczu, który po zdjęciu z siebie zamaszyście trzepał.
Dzieci uradowane przepychając się pomiędzy sobą biegły by przywitać się z tatą. Nagle zaniemówiły wytrzeszczając wielkie oczy. – Patrzcie – są sanki, te same co się gdzieś zapodziały! – wykrzyknęła Marysia. Tato, to Twoja sprawka…a myśmy tyle się ich naszukali – ciągła dalej dziewczynka.
– Nie rozumiem – powiedział zdziwiony tata. Jaka moja wina …sanki były poobdzierane, wziąłem do remontu. Patrzcie jakie teraz są ładne. Wymalowane, wyczyszczone, wyglądają jak nowe: kawowe szczeble, czerwona konstrukcja, przyciągały uwagę. – Tatusiu jesteś kochany! – wykrzyknęły chórem dzieci.