i przyszli na poczęstunek inni staruszkowie,
niektórzy przyjechali nawet autokarem
z całej polski, z całego świata staruszkowie,
niektórzy nawet nie wiedzieli gdzie są.
jutro miał spłonąć całopalny staruszek,
ale jeszcze leżał w tej swojej niezbyt ładnej
trumience i się wyszczerzał, bez pacierza.
w szaroburym garniturze bo innego przecież nie miał.
ci co wiedzieli , że dopiero nazajutrz ogień
trupa pochłonie, złorzeczyli mu, bo musieli
dotrzymywać towarzystwa jego żonie
czarnozdobnej, laskonogiej matronie.
a inni, posilali się. a jedli rybie głowy,
wysysali kości , wyłupiastym okiem patrzyli po gorzale,
poprawiali poprzekręcane peruki, przykręcali protezy
bo im się odkręcały. i wyglądali jak gbury ponure.
byli między nimi grube ryby.
niedołężni i najsympatyczniejsi , ale najchytrzejsi
z układami, przechodzącymi z pokolenia na pokolenie
z drogimi lekarstwami, niedostępnymi dla murzynów.