Na tej oto obczyźnie gryzę wdowi chleb.
Niebo, ptak, czereśnie- leżę na wznak,
oko moje formatuje krajobraz w trzęsawiskach.
Wieś moja bliska, i lody z zielonej budki
smaki dzieciństwa, jak Litwa co nie zginie.
Likierek podpijany u wujostwa i rózgi.
Wcirusy ileż tego było, za ucho tarmosili, bili.
Płytkie sadzawki i komary, noce i dnie, nenufary.
Kościółek biały, pierwsze wino, ułański śpiew.
Baby w głupich czapkach nieprzystojne i ja.
Cały na niebiesko w mundurze i berecie krzywym,
za plecami śmierć, mogiła ciemna nad oceany.
Nie zdążę na ojczyźniany piaszczysty brzeg,
żal żem ruszył po dolary, iżem szczezł niepochowany.